Jak zawsze, zastałam moją najlepszą przyjaciółkę, Dianę, stojącą przy mojej szafce. Gdy mnie zobaczyła zapiszczała, podbiegła do mnie i mocno uściskała.
- Przepraszam, że nie zadzwoniłam w weekend! Ale nie zgadniesz co się stało! W piątek. Po zajęciach francuskiego.
- Dziewczyno, oddychaj! - zaśmiałam się.
- Okej! Francuski to moja ostatnia lekcja w piątki, więc po zajęciach, gdy byłam już na parkingu szkolnym usłyszałam, że ktoś mnie woła. Odwróciłam się i przede mną stał...
- Taylor? - przerwałam z szerokim uśmiechem.
Diana wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Taylor chodził z nią na francuski. Podobał jej się od bardzo dawna, ale odkąd zaczął chodzić z naszą szkolną Miss Prada, Katy, nie widział świata poza swoją dziewczyną. Nikt nie wie, w jaki sposób owinęła go sobie wokół palca. Owszem, Katy była chemicznym geniuszem, więc na pewno nie była głupia. Ale była pusta i niezwykle niemiła. Oczywiście, w towarzystwie Taylora zgrywała aniołka, udawała, że ona i Diana to najlepsze przyjaciółki. Ale Katy była wrodzonym diabłem. W dodatku nosiła tylko i wyłącznie te najdroższe marki.
- No więc: odwracam się, a przede mną stoi Tay. Zapytał się czy chcę z nim zrobić w parze projekt na francuski. Rozumiesz to? Ja i on. Będziemy razem robić projekt. Ale nie zgadniesz, co dodał. - uniosłam brwi, czekając na odpowiedź - U. Niego. W. Domu!
Znowu zapiszczała, ale tym razem ja jej wtórowałam. Niektórzy ludzie na korytarzu dziwnie się na nas popatrzyli, ale miałyśmy to gdzieś. Cieszyłam się jej szczęściem.
- A jak wam się układa z Peterem? - zapytała Diana, gdy szłyśmy na pierwsze zajęcia, historię.
Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym, że jeszcze w styczniu, gdy patrzyłam na Petera widziałam w nim tylko chłopaka moich marzeń, który nigdy nie będzie mój. Zabawne, jak wszystko może się inaczej potoczyć w życiu.
Opowiedziałam Dianie o tym, jak rano Peter zaprosił mnie na wakacje do swojego domku nad morzem.
- Jak romantycznie! Zgodziłaś się?
- No jasne. Na początku miałam wątpliwości, bo pomyślałam, czy rodzice się zgodzą. Ale przemyślałam decyzję i w końcu uległam jego czarowi - obie zachichotałyśmy i weszłyśmy do klasy, gdzie jak zwykle panował chaos.
★
Gdy nadeszła pora na lunch wybrałam się z Dianą do szkolnej kawiarni. Była bardzo duża, więc bardzo rzadko zdarzały się sytuacje, że zabrakło dla kogoś miejsc. Usiadłyśmy przy naszym ulubionym stoliku, przy którym siedzieli już Dory i Franz. Dory była jasną brunetką, kolegowałyśmy się z nią od niedawna. Nosiła okulary, ale było jej w ich do twarzy. Franz był jej chłopakiem i to on wprowadził ją do naszej ,,stołówkowej paczki". Nazywaliśmy się tak, ponieważ tak naprawdę widywaliśmy się najczęściej tylko w samej kawiarence, a na przerwach rozmawialiśmy raczej w oddzielnych parach.
- Hej, Din. Masz mój głos na balu zimowym - powiedziała Dory, gdy się dosiadłyśmy.
Nie wiemy, dlaczego Dory nazywała zawsze Dianę ,,Din", ale Dianie to nie przeszkadzało.
- Serio? Dzięki! - Diana się uśmiechnęła i z zadowoleniem wyciągnęła swoją kanapkę z tuńczykiem.
- Cześć - usłyszałam za sobą i poczułam, jak usta Petera muskają mój policzek.
Usiadł na wolnym miejscu po mojej lewej stronie i popatrzył mi się w oczy. Odwzajemniłam spojrzenie i wtopiłam wzrok w jego błękitne tęczówki. Wtedy dostrzegłam w jego oczach obawę i zmarszczyłam brwi.
- Wszystko okej? - zapytałam z niepokojem.
Spojrzałam na Dianę, ponieważ ta zaczęła się uśmiechać. Uświadomiłam sobie też, że Peter siedzi w bardzo dziwnej pozycji; siedział okrakiem na ławce, by być przodem w moją stronę, a ręce schowane miał za plecami.
- Peter... Co kombinujesz? - chciało mi się śmiać, ponieważ cała ta scena musiała wyglądać komicznie.
Wtedy Peter wyłonił zza pleców ręce, a w jednej z nich trzymał krwiście czerwoną różę.
- Alice Johnson... - zaczął, a ja zaciskając wargi, już naprawdę ledwo powstrzymywałam się od śmiechu - Czy uczynisz mi ten zaszczyt i będziesz moją osobą towarzyszącą na balu zimowym?
I wtedy spoważniałam. Przypomniałam sobie te wszystkie chwile, zanim zostałam pierwszy raz zaproszona na randkę przez Petera. Zanim zaczęłam z nim chodzić, gdy jeszcze nawet sama możliwość pójścia z nim na bal zimowy wydawała mi się niemożliwa.
Co mnie powstrzymywało? To dopiero pytanie, na które nie znałam odpowiedzi. Pomyślałam o dawnej ja, która od razu by się zgodziła. Ba, ona wykrzyczałaby odpowiedź. A ja? Ja zwróciłam uwagę na to, że kupił mi czerwoną różę. Czerwoną. Nie kremową, ale czerwoną. Czemu się tak do tego przyczepiłam? Nie wiem. Po prostu miałam coś do czerwonych róż, coś mnie od nich odpychało. A kremowe wydawały się zawsze takie idealne, wyrażające ciepłe uczucia.
I wtedy poczułam to; ciepłe uczucie, które wręcz płynęło ku mnie od Petera. Patrzyliście kiedyś w przestrzeń, gdy był bardzo duży upał? Zaobserwowaliście to małe falujące ciepło unoszące się w powietrzu? Właśnie to czułam. Wewnątrz wręcz płonęłam.
- Tak - odpowiedziałam po paru sekundach. Wraz z wypowiedzeniem tego słowa wszystkie myśli odpłynęły. Nawet bezsensowna myśl o kolorze róży.
Szeroko się uśmiechnęłam i nachyliłam ku jego twarzy.
- Tak - powtórzyłam szeptem i pocałowałam.
Wszyscy przy naszym stoliku nam wiwatowali. Taka mała rzecz, a taka reakcja.
Życie bywa zaskakujące.
★
Tak, życia bywa za bardzo zaskakujące. I to w złym sensie.
Pamiętam, że bardzo dawno temu, gdy miałam zaledwie siedem lat i mieszkałam jeszcze w Brick razem z wujkiem Tomem znaleźliśmy gniazdo na drzewie w jego i cioci Anne ogrodzie. Codziennie je obserwowaliśmy, aż w końcu doczekaliśmy się momentu wyklucia się jajek znajdujących się w tym gnieździe. Po jakimś czasie pisklaki były na tyle duże, by móc latać i ich matka zaczęła je po kolei wyrzucać z gniazda. Wszystkie poleciały, oprócz jednego. Pamiętam, jak bardzo byłam przerażona tym, co zobaczyłam na własne oczy. Wzięliśmy z wujkiem pisklaka do weterynarza. Miał połamane skrzydełka. Pamiętam też, jak bardzo wtedy płakałam i jak wujek mnie pocieszał i mówił, że życie nigdy nie jest takie, jakie myślimy, że będzie.
★
Nie zawiązałam nawet butów. Po prostu wybiegłam z domu, głośno trzaskając drzwiami wejściowymi, i dosłownie rzuciłam się w stronę garażu, gdzie stał mój rower. Szybko na niego wsiadłam, nie sprawdzając nawet, czy koła są napompowane. Nie obchodziło mnie to. Ze względu na to, że nie miałam jeszcze prawa jazdy musiał mi wystarczyć mój głupi rower.
Miałam szczęście chociaż w kwestii napompowanych opon, widocznie mama musiała z niego ostatnio korzystać. Zaczęłam szybko pedałować, nie zwracając uwagi na to, że wyglądałam jak wariatka. Całe moje życie było wariactwem.
Nadal miałam łzy w oczach. Gdy je wycierałam nieustannie napływały nowe. Nie wiedziałam, co czułam. Byłam zła czy smutna? Chyba oba. Na pewno nie byłam wesoła. A kto by był na moim miejscu?
Mijałam coraz to kolejne ulice i skrzyżowania. Automatycznie skręcałam w tak dobrze mi znane uliczki. W końcu zobaczyłam w oddali duży żółty dom.
Myślałam nad tym, co powiem. Znowu zaczęłam płakać.
Po kilku sekundach znalazłam się na podjeździe, na którym stała biała Toyota Prius. Rzuciłam rower na ziemię i pobiegłam do drzwi. Na chwilę się zawahałam. W końcu nacisnęłam drżącą ręką dzwonek i usłyszałam jego melodię dochodzącą ze środka.
Po chwili drzwi otworzyły się. Na szczęście stała w nich Diana, a nie jej rodzice.
Przyjaciółka zmarszczyła brwi i wtedy zrozumiała, że płaczę.
- Al, co się...
- Mój wujek... miał wypadek i... i... - wydyszałam i wybuchłam jeszcze głośniejszym płaczem - i jest w... w śpiączce!
Diana zakryła dłonią usta. Przytuliła mnie i zaczęła mnie pocieszać. Głaskała mnie po głowie i plecach. Wiedziała ile ciocia i wujek dla mnie znaczą. Wiedziała, że mój wujek, to więcej, niż po prostu ,,wujek, czyli mąż cioci Anne".
Wtedy się ocknęłam i delikatnie uwolniłam się od objęć Diany. Wytarłam łzy, choć wiedziałam, że i tak wyglądam strasznie. Diana patrzyła na mnie ze współczuciem. I wtedy już nie mogłam dłużej wytrzymać, musiałam jej powiedzieć.
- J-ja... - pociągnęłam nosem i spojrzałam jej w oczy - J-ja wyjeżdżam, Diana. Ciocia Anne nas potrzebuje, nie ma nikogo oprócz nas i w-wujka - nie mogłam nic poradzić na jąkanie się.
- Alice, rozumiem. Hej, popilnuję dla ciebie Petera - uśmiechnęła się, ale ja tylko spuściłam wzrok.
- T-ty nie rozumiesz... - następna łza spłynęła mi na policzek - J-ja się chyba wyprowadzam...
..........
I co? Mam nadzieje, ze chcialo wam sie czytac, bo troche dlugi wyszedl :p ale w koncu narzekali niektorzy, ze pisze za krotkie rozdzialy, wiec prosze :) moze troszke nudny na poczatku, ale musialam jakos wprowadzic was w ta atmosfere i wytlumaczyc pare spraw ;)
Licze na szczere opinie!
Pozdrawiam,
ℰm.